ŚWIATŁOCZUŁA, reż. Tadeusz Śliwa, 2024

Jeszcze niedawno analizowaliśmy poruszającą, choć dla części widzów nie do końca wiarygodną opowieść przedstawioną w SZTUCE PIĘKNEGO ŻYCIA (recenzja – klik!), a tymczasem na rodzimym, polskim gruncie powstał film, którego prawdziwości nie sposób zakwestionować. Jeśli myślicie, że współczesne kino nie ma już zbyt wiele do zaoferowania w gatunku romansu czy melodramatu, jesteście w błędzie. ŚWIATŁOCZUŁA w reżyserii Tadeusza Śliwy to film, który nie tylko wprowadza powiew świeżości do polskiego kina romantycznego, ale również przypomina, jak znakomitych mamy młodych aktorów.  Film można oglądać w kinach od wczoraj, poniżej znajdziecie moją recenzję.

Obraz przedstawia historię niezwykłej relacji między dwójką bohaterów z zupełnie różnych światów. Agata (Matylda Giegżno) jest niewidoma, ale mimo to żyje pełnią życia – jej codzienność wypełniają muzyka, marzenia i dążenie do samodzielności. Robert (Ignacy Liss) jest z kolei uznanym fotografem, ale zmaga się z poczuciem pustki i wypalenia. Jego życie, choć pełne pozornych osiągnięć, pozbawione jest głębszego sensu. Ich przypadkowe spotkanie staje się początkiem głębokiej relacji, która zmusza oboje do konfrontacji z własnymi ograniczeniami i lękami.

ŚWIATŁOCZUŁA to film, który wymyka się schematom typowym dla polskich romansów. Zamiast przewidywalnych zwrotów akcji i banalnych dialogów, Tadeusz Śliwa oferuje nam głęboką, poruszającą opowieść o miłości i odkrywaniu siebie nawzajem. Tak jak Agata nie chce, aby jej dysfunkcja wzroku definiowała jej tożsamość, tak samo twórcom udało się stworzyć produkcję, w której motyw niepełnosprawności nie jest głównym punktem narracji, a tylko jedną z dodatkowych okoliczności spotkania bohaterów. Opuszczając kinową salę nie miałem poczucia, że ktoś żeruje na moich emocjach, czułem natomiast, że obejrzałem prawdziwą opowieść o empatii i sile uczucia, które może zmienić wszystko. Warto dodać, że film porusza również kwestie akceptacji, społecznego wykluczenia oraz poszukiwania własnej tożsamości. A to ogromna wartość dodana.

Jednym z najmocniejszych elementów filmu jest jego scenariusz, ale nie zrobiłby on takiego wrażenia, gdyby nie brawurowo obsadzone role pierwszoplanowe. Matylda Giegżno jest dla mnie totalnym objawieniem, aktorka z niezwykłą naturalnością oddaje złożoność postaci Agaty, ukazując jej siłę, wrażliwość i determinację. Partnerujący jej Ignacy Liss nie pozostaje jej dłużny i wydobywa z postaci Roberta prawdziwe pokłady magnetycznego introwertyzmu. To właśnie dzięki niesamowitej chemii pomiędzy Agatą i Robertem tytułową „światłoczułość” można definiować w różnoraki sposób. Cieszę się, że mamy tak zdolnych, młodych aktorów. Kochani, jeśli  jakimś cudem mnie czytacie – chapeau bas!

Obraz zachwyca też pod względem audiowizualnym. Zdjęcia Michała Englerta podkreślają autentyczność przekazu – oglądając kolejne sceny widziałem w nich Warszawę dokładnie taką, jaką znam. Całość idealnie dopełnia ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiadają Kaśka Sochacka, Kortez oraz Olek Świerkot. Ich kompozycje idealnie współgrają z atmosferą filmu. Odkąd obejrzałem film, w moich słuchawkach wciąż gości „Strona B” Sochackiej, czyli utwór, który w kontekście przedstawionej historii okazuje się prawdziwą emocjonalną bombą.

Wow, wyszła mi z tego wielka laurka, ale właśnie tak postrzegam ten film. ŚWIATŁOCZUŁA udowadnia, że polskie kino potrafi opowiadać o miłości w sposób świeży i niebanalny, film z całą pewnością znajdzie uznanie wśród widzów poszukujących czegoś więcej niż typowej historii miłosnej. Ode mnie mocne 8/10, takie polskie kino kocham!